Weronika

piątek, 22 listopada 2013

Odrobinę przedwczesny post dotyczący "Czas jest najprostszą rzeczą" C.D. Simaka

Przedwczesny, bo nagranie co prawda skończyłem, ale do montażu i obróbki trochę jeszcze materiału zostało. Myślę, że w weekend powinna się pojawić całość.

Piszę natomiast już teraz, bo świeżo po skończonej lekturze (coś tam Simaka czytałem w przeszłości, ale tej pozycji akurat nie) naszły mnie dwie refleksje, splatające się w jeden temat.

"Czas" powstał u progu lat 1960-tych. Dla literatury SF to strasznie dawno. W czasach, kiedy królowało kino i radio, a nie telewizja (i odnoszę się tu raczej do realiów po drugiej stronie żelaznej kurtyny, bo u nas królował Gomułka), kiedy telefon w domu był wyróżnieniem i świadectwem statusu, a prognozy dotyczące komputerów mówiły o tym, że być może maszyny liczące będą się kiedyś mieścić w jednym pomieszczeniu i kubaturze mniejszej niż hangar samolotowy. Literatura SF z tego okresu - szczególnie ta nie stroniąca od opisów futurystycznych technologii - bardzo często trąci myszką. Muszę z ręką na sercu powiedzieć, że Simak się w tym zakresie broni. I to bez trudu. Wykreowany świat przyszłości jest bardzo odmienny od tej przyszłości, w której żyjemy, ale nie budzi pełnego politowania uśmieszku. Pewnie dlatego, że od niesamowitych wynalazków technicznych autora bardziej interesuje Człowiek. A homo sapiens aż tak bardzo się przez tych 70 lat nie zmienił.

W pewnym sensie widzę nawet nieoczekiwaną aktualność prozy Simaka. On, pisząc o ciemnocie, bigoterii i o tolerancji nie myślał pewnie o tym, co nasuwa się na myśl człowiekowi drugiej dekady XXI wieku, ale nie zdziwię się wcale, gdyby tę akurat powieść "przytuliły" sobie środowiska "tęczowe".

I to jest może świadectwo wagi tej literatury, że w różnych czasach, w różnych okolicznościach i z różnych punktów widzenia, można ją uznawać za stale aktualną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz